sobota, 12 lipca 2014

Throwback Time: Ramones - Rocket To Russia

Czasem życie wymusza na człowieku pewne kroki.

Nie planowałem dziś słuchać trzeciego albumu Ramones, naprawdę. Zwłaszcza, że pogoda inspiruje raczej do zagłębienia się w terytoria ruszane zazwyczaj jesienią/zimą z herbatą pod kołdrą. Ale trudno było o inny wybór w obliczu epokowego, smutnego wydarzenia, które miało miejsce wczoraj. Mianowicie wraz z Tommym Ramone oficjalnie na tamten świat odszedł cały oryginalny skład zespołu, który de facto stworzył punk rock. Powodem znowuż rak. Tak więc, skoro ostatni z ojców założycieli nowojorskiej legendy bębni już wyłącznie w niebie, zwyczajnie wypada wręcz przyjrzeć się dziełu, zamykającemu trylogię albumów nagranych w oryginalnym składzie. A jest co podziwiać.

Podziwiać, bo innego słowa nie można użyć w stosunku do albumu, który jest tak niesamowity pod względem spójności, której ani trochę nie przeszkadza wykorzystywanie różnorodnych elementów estetycznych. Rocket To Russia ma swoje momenty czysto punkowe i ostre, ma wręcz popowe hity, ma spokojniejsze, balladowe fragmenty, ma covery wokalnych standardów, ma utwory do tańca - a wszystko to opakowane w garażowe brzmienie, ujmującą bezpośredniość, charakterystyczny wokal, szybkie tempo i długość nie przekraczającą dwóch minut pięćdziesięciu sekund nie tylko w żadnym stopniu się nie rozłazi wewnętrznie. Ba, trudno wręcz o równie zwarty i konsekwentny w swoim charakterze longplay.


Trudno jest również w jakikolwiek detaliczny sposób opisywać album, który jest klasyką i elementarzem gatunku. Elementarzem również ze względu na to, iż w zasadzie nic wielkiego się w tych kawałkach nie dzieje. Nikt inny nie doprowadził w tak wczesnym stadium punku prostoty do perfekcji, czyniąc z niej wartość. To w żadnym wypadku nie jest skomplikowana płyta, jest podporządkowana najbardziej oklepanym wzorcom z podręcznika pisania piosenek typu "zwrotka-refren", ale w tym właśnie tkwi jej największa siła. Bezpośredniość, szczerość oparta na emocjach (lub ich braku, dzięki czemu wiarygodność Joey'a w I Don't Care jest wprost niesamowita) i brak wyrafinowania (ktoś powiedział, że gitara musi wygrywać skomplikowane solówki? Ba, że musi wygrywać jakiekolwiek solówki?) bronią się tu jak nigdy wcześniej i rzadko kiedy później, doprowadzone do perfekcji stanowią fundament, na którym osnute są świetne melodie. Sama prostota, zero banału - ideał pod tym względem, trudny do osiągnięcia, a sprawdzający się najlepiej. Można pokusić się wręcz o stwierdzenie, że Ramones ten ideał stworzyli, sięgając do sprawdzonych rock 'n' rollowych wzorców (stąd cover The Trashmen, Surfin' Bird) i okraszając własnym talentem, dając życie co najmniej kilku albumom, które już dziś są klasyką.

Nie lubię wystawiać laurek, bo szybko brakuje mi słów, które w dodatku zdają się banalizować, ale czasem trzeba. W wypadku Rocket To Russia trudno jest nawet wyszczególniać poszczególne utwory, po prostu nie ma tam słabizny. Płyta perfekcyjnie melodyjna, perfekcyjnie w swojej prostocie zagrana, ujmująco bezpośrednia, będąca inspiracją dla całego ruchu punkowego po dziś dzień (wystarczy posłuchać kogokolwiek z tak zwanego nurtu kalifornijskiego). Płyta, do dziś świeża, którą trzeba znać - w sumie lepiej po prostu się zapoznać, niż czytać takie mętne teksty - i której odsłuch pogłębia tylko żałobę po całym oryginalnym składzie. Niech spoczywają w pokoju, wszyscy razem i każdy z osobna.

9,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz