czwartek, 3 lipca 2014

20 (+1) pozytywnych mgnień półrocza, odsłona druga

Być może to mało profesjonalne wyrażenie, ale - to jak, lecimy dalej?

***


14. Luxtorpeda - Pusta studnia

Zdania na temat Luxtorpedy bywają różne (acz ze znaczącą przewagą opinii pozytywnych), lecz z jednym niezbitym faktem nie jest w stanie polemizować nikt. Mianowicie głos kapeli Litzy jest na dzień dzisiejszy prawdopodobnie najdonośniejszym na całej polskiej scenie rockowej. Popularność i sympatia, jaką Luksy zdobyły sobie zaledwie w ciągu ostatnich trzech lat to kredyt zaufania na ogromną skalę - ale status ten nie wziął się znikąd. Na każdym z dotychczasowych albumów potrafią umieścić rzeczy hitowe tuż obok chwytających za serce, trafiając do szerokiego grona odbiorców. Sytuacja nie zmieniła się przy okazji najświeższej płytowej próby. Pretensjonalny tytuł i lekki spadek formy (autoinspiracje w pierwszym singlu) przełożyły się, co prawda, na generalny obraz krążka jako najsłabszego w dyskografii, lecz nie jest on wyzbyty z jakichkolwiek jasnych punktów. A Studnia to perełka i jasny punkt najwyższej jakości, power ballada zrobiona wedle najlepszych wzorców - spokojny, wkręcający wstęp rodem ze złotych lat Lady Pank (pierwsze skojarzenia z tym brzmieniem gitary), głośny kontrast przejmującego refrenu, dynamiczny rozwój w okolicach dobrego solo... i zarazem jedna z najlepszych polskich piosenek roku, już teraz.

***


13. Kasabian - eez-eh

Wielka dyskotekowa zmyłka na singlu przed powrotem do silnego stania na rockowych nogach przez całe 48:13 raczej nie wyszła chłopakom na dobre. Jednocześnie zdołali zrazić do siebie jakiś procent fanów, narzekających na komercyjność brzmienia, oraz zawieść wszystkich, którym jawne przejście na elektroniczno-taneczną stronę mocy spodobało się jako naturalna kolej rozwoju brzmienia kapeli o kolejne inspiracje, jak niżej podpisanemu. Z całej sytuacji największym pozytywem stał się sam utwór, jaśniejący jeszcze większym blaskiem na tle trochę zmęczonego albumu - lecz dobre i to, a nawet rewelacyjne.

***


12. Morrissey - Istanbul

Po wielkim powrocie dekadę temu Morrissey zdaje się być stosunkowo wierny muzycznie jednemu brzmieniu, co z jednej strony nieco martwi część fanów, a z drugiej cieszy i fascynuje. Pojawiające się głosy "to brzmi jak jego trzy ostatnie albumy" to przecież zarazem głosy, które krytykowały choćby niechlujny World Peace Is None Of Your Business czy "stingowatość" Earth Is The Loneliest Planet, utworów wychodzących poza standardowy sound nowoczesnego Moza. Istanbul jawi się na ich tle jako kurczowe trzymanie się znanej z ostatnich płyt formuły - ale zarazem po prostu najlepszy z dotychczas ujawnionych utworów z nadchodzącego albumu, wobec którego zarzut o powtarzalność może być jednym jedynym, w dodatku podchodzącym pod czepialstwo. Po co Steven Patrick ma coś na siłę zmieniać, skoro wciąż potrafi stworzyć w ten sposób świetny utwór? Dynamiczna i przestrzenna gitara, napędzająca cały kawałek, zgrywa się doskonale z głębokim basem, tworząc świetne tło dla inspirowanych tureckimi protestami lamentów Moza. Tak trzymać i nie zmieniać się, jeśli nie trzeba.

***


11. Alt-J - Hunger Of The Pine

Omawiany już tutaj swego czasu powrót "delty" od tamtego momentu tylko zyskał, a powtórzenie ówczesnej laudacji byłoby nadmierną repetytywnością nawet przy większym zaangażowaniu, więc będzie krótko. Ta jesień będzie należeć do nich, do pięknie kreowanych klimatów spokoju, wyciszenia, przestrzeni i inteligentnie prowadzonej muzyki. Zobaczycie.

***


10. Todd Terje - Svensk Sås

Pierwszą dziesiątkę otwiera kawałek, który nie jest nawet pełnoprawnym utworem. To tylko przerywnik na debiucie płytowym norweskiego DJ-a i producenta, na albumie pełnym lekkości i niewymuszonej dyskotekowej zabawy, który zapewne chciałby nagrać Daft Punk zamiast zeszłorocznego rozczarowania. I właśnie w tym zawierają się wszystkie jego zalety - jest najbardziej niezobowiązującym i urokliwym momentem imprezy, punktem szczytowym, gdy nikt już nie dba o zachowanie rozsądku i umiaru, ale jeszcze nie umiera ze zmęczenia. Za to wszystkich porywa znana melodia. Taka chociażby jak nieco parodystyczna miniaturka Terje. Póki co nic innego w muzyce A.D. 2014 nie wywołuje tak łatwo ludzkiego uśmiechu.

***


 9. Swans - Oxygen

Grzechem głównym prawdopodobnie największego muzycznego wydarzenia roku - albumu Łabędzi - jest generalne nieumiarkowanie, którego jednak czasem udaje się muzykom unikać, tworząc najsilniejsze punkty To Be Kind. Brudna gitara i kontrolowana hałaśliwość szamańskiego Oxygen zdaje się być najmocniejszym z mocnych i dowodem na to, że przy sprzyjających wiatrach ta płyta mogła być absolutnym arcydziełem. A jest "tylko" świetna, choć o tym może innym razem.

***


8. King Dude & Chelsea Wolfe - Be Free

Gdzieś na szczytach najbardziej oklepanych muzycznych motywów znajduje się damsko-męski duet. Nudne, przerobione miliardy razy, bardzo łatwe do przesadzenia z lukrem. Inaczej jednak ma się sprawa z duetami wykonawców bazujących na klimatyczności własnych dokonań, wyćwiczonych w tworzeniu nawiedzonego ducha dźwięków - takich nigdy dość, takie zawsze się sprawdzą. Współpraca mrocznego folkowca i jednego z najciekawszych damskich głosów dzisiejszej sceny na razie ogranicza się do singla, lecz już po tym pierwszym razie wręcz oczekuje się więcej. Mocny, męski głos, odrealniony klimat, pogłosy, akustyk, przerażające akcenty klawiszy i słodko-gorzki kobiecy wokal z tekstem w stylu "Don't you dare take my hand if you want to be free". Nastrojowe piękno, po kontakcie z którym wypada tylko liczyć na ewentualną kontynuację współpracy w okolicach jesieni. Ja jestem za, ja proszę.

Finisz jutro. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz