piątek, 4 lipca 2014

20 (+1) pozytywnych mgnień półrocza, odsłona trzecia i ostatnia

Szybko kończyć, póki jeszcze przed meczami.

***


7. Damon Albarn - Everyday Robots

 Pierwsza pełnoprawna solówka Albarna była tu omawiana już swego czasu, więc prawdopodobnie będę się nieco powtarzał, lecz człowiek generalnie składa się z ciągłych powtórzeń (o czym, swoją drogą, jeszcze później). Wszystko zawiera się w 4 minutach loopu a'la skrzypiące drzwi i mechanicznie pulsujących przeszkadzajkach w tle. W spokojnym, wyciszonym, acz podszytym specyficznym nerwem klimacie. Frontman Blur zapowiedział się na początku roku utworem, który może nie jest najlepszy na całym albumie - zbyt cholernie równa to rzecz, by porywać się na takie stwierdzenia - ale jako tytułowy sprawdza się doskonale, definiując cały jego charakter i stając się kwintesencją osiąganego tam brzmienia. W dodatku całkiem przebojową, co przy tego typu muzyce nie jest za często spotykane i stanowi kolejny z rozlicznych plusów. Good job, Damon.

***


6. Artur Rojek - Syreny

Było sobie kiedyś rewelacyjne zjawisko, zwane Myslovitz z Rojkiem na wokalu - ale się zmyło. Pozostał odcinający kupony zespół oraz sam były wokalista, dzięki Bogu kontynuujący ten świetny poziom nie tylko na płaszczyźnie popularyzacji dobrej muzyki w kraju, która zdawała się go ostatnio pochłaniać, lecz i we własnej twórczości. Syreny, drugi singiel z pierwszego albumu Artura na własną rękę, potwierdzają tę konkluzję w stu procentach, w świetnie zaaranżowanych pop-dźwiękach pianina działając zarówno na uczucia i emocje, jak i w obszary odpowiedzialne za odbiór dobrej melodii. Kawałek perfekcyjny, tak po prostu. I godnie zrealizowany klip.

***


5. Manic Street Preachers - Europa Geht Duch Mich (feat. Nina Hoss)

Po średniawym zeszłorocznym Rewind the Film kolejne kroki walijskiego produktu eksportowego stanęły pod znakiem zapytania, który dodatkowo powiększyła obietnica wydania nowego albumu w kolejnym roku. Niepotrzebnie jednak, James Dean Bradfield i spółka wykonali bowiem myk w stylu ostatnich Pet Shop Boys, cechujący klasowe zespoły. Świeższa płyta okazała się być tą zdecydowanie lepszą - nowy materiał MSP to odważne wykroczenia poza standardową stylistykę Manics, które jednak ani przez moment nie tracą ich typowego charakteru, spajane w całość z podejmowaną w tekstach tematyką. "Niemiecki" utwór o europejskich problemach z wykorzystaniem motywu autostrady zyskuje dzięki temu odpowiednią, mechaniczno-industrialną oprawę dźwiękową, z wykorzystaniem świdrującej gitary i należycie germańskim featuringiem. Duże zaskoczenie, ale zarazem duża klasa i kaliber albumu. Oni jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.

***


4. The War On Drugs - Red Eyes

Co prawda formalnie to singiel jeszcze z 2-3 ostatnich tygodni roku ubiegłego, lecz pełnym blaskiem rozjaśniał dopiero przy wsparciu tegorocznego albumu, jednego z głośniejszych w 2014. A zasłużył na to jak mało kto w USA w ostatnim czasie - wystarczy po prostu posłuchać tego klawiszowego motywu przewodniego na tle gitary, która sama w sobie byłaby najlepszym kawałem muzyki, który wyszedł z tego kraju od dawna. Dobre, klasyczne, nienachalnie przebojowe, porywające. I trudne do opisania, najlepiej niech więc muzyka przemówi sama.

***


3. Pustki - Się wydawało

Powrót Pustek po dłuższej nieobecności to nie tylko jedna z najlepszych płyt roku (a na skalę krajową może nawet i najlepsza), lecz i singiel godny umieszczania wysoko we wszelkich zestawieniach. Prowadzony przez świetną, karaibską gitarę, wysmakowanie popowy, dobrze zbudowany, z na pozór mało wyróżniającym się, ale istotnym refrenem - bajka. I nikt nie zaśpiewałby tego lepiej, niż Barbara Wrońska. Chapeau bas, mało jest utworów, do których nieustannie wraca się przez miesiące. W tym wypadku od marca do dziś - a przypominam, że mamy już lipiec - i na 3 miejscu szybkiego półrocznego zestawienia. Podium należycie otwarte.

***


2. Lana Del Rey - West Coast

Największy zaskok 2014 - póki co - i zapowiedź nadspodziewanie dobrej płyty. Lana nie kłania się już nadmiernie w stronę komercyjną, natomiast skupia się na tworzeniu dobrze konstruowanego, zaskakującego popu, opartego na jednoznacznie melancholijnym klimacie i (w wypadku West Coast) niespodziewanych zwrotach akcji między refrenem a psychodelicznie wręcz pulsującą zwrotką. To już nie jest radiowy hit albo po prostu elegancki kawałek w rodzaju Young & Beautiful, Lizzy Grant tym utworem zbliża się najbardziej w karierze do osiągnięcia rangi muzycznej sztuki. Z czym bardzo jej do twarzy i prosimy o więcej w przyszłości.

***


1. Artur Rojek - Beksa

Czy zwycięzca mógł być inny? Well, pewnie mógł, ale nie tutaj. Tu jest Polska, a Artur Rojek w tym kraju jednym singlem zrobił wszystko, co tylko leży w mocy udanego kawałka powrotnego. Wywołał uczucie wzruszenia pierwszym odsłuchem ("brakowało tego głosu"). Udowodnił wyższość nad zjadającymi własny ogon kolegami z dawnego zespołu. Użył przekleństwa w najbardziej urzekający sposób od lat. Podbił listy sprzedaży i przebojów, zadziałał na emocje, ale przede wszystkim zaintrygował swoją nową propozycją, zachwycając muzyczną erudycją, wykorzystując motyw walca, chórku dziecięcego i bezlitośnie nabijanego rytmu do stworzenia bardzo osobistego dzieła. Pokazał, że jednym utworem jest w stanie utwierdzić się w pozycji człowieka rozmaicie pojmowanego sukcesu na polskiej scenie muzycznej, a cała płyta tylko dodała temu obrazowi blasku. Nie było innej opcji.

Dziękuję za uwagę (tak się chyba mówi przy tego typu okazjach?), następne podsumowanie w tym stylu zapewne za 6 miesięcy. We'll see. Póki co, mundial wzywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz