środa, 2 lipca 2014

20 (+1) pozytywnych mgnień półrocza, odsłona pierwsza

Nastał ten moment, rok 2014 oficjalnie wszedł w okres, kiedy do jego zakończenia jest coraz bardziej z górki. Póki co jest to wręcz niezauważalne, lecz warto mimo wszystko odnotować moment przejścia przez granicę półrocza - i z tej okazji rzucić okiem bezpośrednio za siebie, próbując ocenić ostatnie 6 miesięcy pod kątem muzycznym. 

Nie będzie to jednak rzut oka wybitnie przekrojowy i kompletny - podsumowania półrocza z zasady raczej nie są stworzone do bycia poważnymi i rozbudowanymi, to rodzaje szkiców, służących później do wydania wstępnie pozytywnej oceny poziomu całego roku, ewentualnie intensywnego ulokowania nadziei na jego wzrost w drugiej połowie. Do czego zmierzam? 


Do przedstawienia dwudziestu utworów w trzech częściach. Z założenia nie określam ich mianem "najlepszych", "najważniejszych", to ma być szybkie i luźne zestawienie, unikające tak jawnie naznaczających przymiotników. Na nie nadejdzie czas w styczniu. Dzisiejsi bohaterowie to twórcy i zespoły, których osobiście będę pamiętał, myśląc o minionych 6 miesiącach. Pozytywne mgnienia, zaskoki, melodie, które zauważyło się przez ostatnie pół roku, w umownej kolejności. Nie mniej, nie więcej. Tyle.

***

W tym miejscu powinno się pojawić miejsce 20, lecz każde porządne zestawienie ma swojego największego przegranego, instytucję, której zabrakło na ostatniej prostej dosłownie milimetrów, by znaleźć się w obrębie podstawowej dwudziestki. W związku z czym:


21. Beck - Blue Moon

"Męczę się byciem sam, ściany mojej celi są wszystkim, co znam". Promując Morning Phase, Beck Hansen zdecydował się na - zapewne udany komercyjnie - krok wykorzystania tytułu hymnu aktualnego mistrza Anglii i muzycznego standardu, klepanego przez wielu od lat, ale sam singiel okazał się być czymś więcej. Utworem, który już w pierwszej linijce wykłada kawę na ławę, autodefiniując się jako desperacki hymn o straconym uczuciu i uzyskując tym samym efekt, który najlepiej określić mianem przejmującego. Piękny, szczery i, co ważne, autentyczny apel, uzyskany mimo muzycznego osadzenia w dość oklepanej i cholernie znajomej folk-stylistyce. A już ten fakt sam w sobie stanowi chyba największe z możliwych zwycięstwo Amerykanina.

***


20. Sophie Ellis-Bextor - Love Is A Camera

 Specjalistka od tanecznych przebojów udaje się na terytorium całkowicie wyzute z elektronicznych wpływów. Autorka Murder On The Dancefloor, wdziewając szaty zarezerwowane dla typowo angielskich, wysmakowanych wokalistek pop z silnymi ciągotami w kierunku staroświeckiej stylistyki, zastąpiła syntezator i bujający bas rytmem walca, katarynką i eleganckim vintage klipem. Niezmienne pozostało tylko jedno. Poziom. Znakomity utwór.

***


19. Elbow - Fly Boy Blue/Lunette

Jeden z najlepszych brytyjskich zespołów ostatnich lat rozbudowuje nieco brzmienie, ubogaca stylistykę, pozostawiając jednak to, co najważniejsze, trzon ich grania. Rozrastające się bogactwo instrumentarium wciąż jest odpowiednim tłem dla uspokajającego głosu Guya Garveya i specyficznego ciepła, ogarniającego odbiorcę przy kontakcie z Elbow. Nie chować swoich emocji - słuchać, odczuwać.

***


18. Michael Jackson - Love Never Felt So Good

Żadnym zaskoczeniem nie był fakt podjęcia pośmiertnej eksploracji przepastnego archiwum Michaela dla celów komercyjnych. Ciekawić może wyłącznie skala, ogromna nawet jak na wykonawcę, o którym mowa, oraz sam poziom dotychczasowych "odgrzebek", w które po dwóch pierwszych albumach zza grobu można było całkiem porządnie zwątpić - aż do chwili obecnej. Singiel promujący Xscape nawet mimo obecności wysilonej wersji z doklejonym Justinem Timberlake jest bowiem prawdopodobnie najlepszym kawałkiem muzyki z obozu Jacksona od lat 90., zawierając w sobie wszelkie cechy charakterystyczne szczytów jego twórczości - soulowy posmak, świetny basowy groove, eksplozję w refrenie i wysokie pozycje na listach. W dodatku po raz pierwszy od dawna absolutnie zasłużone.

***


17. Timber Timbre - Curtains?!

Tegoroczne Timbry to płyta, której należy słuchać samotnie w ciemnym pokoju, mając na sobie garnitur i butelkę alkoholu przy boku - bardzo klimatycznie męska, wręcz filmowa. Do tego wniosku zdał się również dojść twórca tego klipu, tworząc prawdopodobnie coś w rodzaju teledysku roku (a z pewnością półrocza): niemal 5 minut rasowego kina gangsterskiego, ilustrującego jeden ze szczytowych momentów albumu. Klimatycznie kontrujący bas rodem z westernu, spokojna i charakterna rytmika, niski wokal - i nagle tag "singer/songwriter" przestaje wiązać się z obawami o wtórność i nudę.

***


16. George Michael - Going To A Town

Jedno z największych zaskoczeń może nie tyle półrocza, ile wręcz ostatnich lat. Skreśliłem George'a już dawno, szedł drogą wydeptaną już przez wielu starzejących się artystów - problemy z weną twórczą, brak pełnoprawnego albumu od 10 lat, fiasko artystyczne i komercyjne ostatnich singli, powolne karykaturalizowanie się, zwieńczone tegoroczną płytą z orkiestrą symfoniczną. Trudno o bardziej jawne odcinanie kuponów od dawnych dokonań, lecz Michael jednak zaskoczył. Cała Symphonica może i jest średnio strawialna, lecz pojawiła się na niej zarazem jedna perełka najwyższego kalibru, której przeoczyć nie sposób. Połowa duetu Wham! wzięła się bowiem za jeden z najlepszych i najbardziej emocjonalnych utworów ostatnich lat, nie tylko nie pieprząc go doszczętnie. George wyszedł z niego wręcz obronną ręką, tchnąc w utwór zupełnie inny typ uczuć - ale równie szczery i prawdziwy. Na tyle, że w pewnym momencie można się zastanawiać, czy dorównuje oryginałowi Rufusa, a to już wielkie osiągnięcie. Powinien może brać się za smętne covery na większą skalę? Zawsze to jakieś rozwiązanie, a teraz już wiadomo - wciąż umie.

***

  
15. Johnny Cash - She Used To Love Me A Lot

Kolejny przedstawiciel albumów pozagrobowych w tym zestawieniu (nie świadczy to za dobrze o 2014, lecz mniejsza) i kolejny dowód świetności artysty. Johnny Cash, jeden z najbardziej prawdziwych wokalistów w dziejach, wypełnia życiem i wiarygodnością standard country, i to już powinno wystarczyć za jakiekolwiek rekomendacje. W tej stylistyce Król wciąż jest jeden, nawet jeśli archiwalny.

Ciąg dalszy nastąpi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz