poniedziałek, 16 czerwca 2014

Jack White - Lazaretto (recenzja)

Jeśli pokusić się o wskazanie największego zwycięzcy wśród artystów związanych z nurtem "nowej rockowej rewolucji" w początkach wieku, odpowiedź mogłaby być wyłącznie jedna. Jack White. Człowiek, który na tej fali wypłynął - absolutnie zasłużenie - na głębokie wody najważniejszych muzycznych oceanów, tworząc ze swego nazwiska swoistą markę. W stylistyce, w której wielu sili się na prostą odtwórczość dawnych klimatów, odnalazł jeszcze zasoby świeżości, dzięki czemu w połączeniu z oczywistym talentem własnym stał się twórcą albumów dziś już klasycznych.

Były frontman The White Stripes to jednak nie tylko prawdopodobnie najbardziej utalentowany muzyk rockowy naszych czasów. To również artystyczny pracoholik, którego ilość projektów pobocznych na przestrzeni lat rozrosła się w tempie wręcz geometrycznym. Spoiwem, które łączy mimo wszystko każdy z jego zespołów, jest osadzenie muzyki na wyraźnie gitarowych korzeniach - zarówno garażowych, jak w TWS, klasycznie "amerykańskich" rodem z The Raconteurs, czy też psychodelicznych w The Dead Weather. Mimo dodawania różnych odcieni do granego rokędrola, wciąż pozostaje twórcą, obracającym się w jednej stylistyce. Nie inaczej jest w wypadku solowej kariery White'a, co staje się przyczynkiem i podstawą dla wszystkich zalet i wpadek jego drugiej próby na własną rękę.


Lazaretto odświeża standardową dla Jacka konwencję, dodając tym razem bardziej zdecydowanych barw folkowo-bluesowych. Gitarowe petardy są tu raczej wyjątkami, częściej usłyszeć można akustyki, piano, skrzypce i damskie wokale w tle. White obecny tutaj to White łagodniejszy niż dotychczas, stonowany i spokojniejszy nawet bardziej niż na swoim pierwszym solowym albumie. Porównanie do Blunderbuss jest w tym wypadku niestety uzasadnione jeszcze z dodatkowego względu. Nowa muzyka od Jacka lokuje się bowiem na tle całej jego twórczości w podobnym miejscu co rozczarowująca płyta sprzed lat dwóch. Mianowicie gdzieś na samym dole dyskografii.

Broń Boże, nie chodzi o to, że jest to album jakoś wybitnie słaby. Jack White nawet w swoich najgorszych momentach nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Lazaretto wyraźnie brakuje jednak świeżości i bardziej wyrazistego charakteru. Utrzymując się w jednej stylistyce i nagrywając w tempie wręcz przemysłowym, trudno jest uniknąć symptomów dreptania w miejscu. Wspomniana na początku świeżość prędzej czy później się skończy - a umówmy się, w klimatach retro rocka i tak cudem jest znaleźć jakąkolwiek - a nawet tworzenie wciąż dość zgrabnych piosenek nie wykluczy tęsknych westchnień w kierunku tych najzgrabniejszych sprzed lat co najmniej kilku. Spadek formy w dodatku średnio koresponduje ze spokojniejszym charakterem płyty, która w bardziej nijakich momentach (choćby słabiutki i nudny Entitlement czy też Just One Drink, mimo całkiem udanego refrenu będący strasznie przewidywalnym kopiowaniem z lat 60.) po prostu się rozmywa.

Jack White w roku 2014 oficjalnie wkroczył na ścieżkę, którą od lat kroczy chociażby AC/DC, choć nie zabrnął w niej jeszcze zbyt daleko. Najlepsze lata mając już za sobą, zaczyna tworzyć nieumyślne autokopie, którym w większości brakuje uroku dawnej twórczości. Owszem, występują pojedyncze strzały w postaci choćby wartkiego, gitarowego utworu tytułowego, udanie błądzącego instrumentalnego High Ball Steeper, czy w swojej spokojności po prostu ładnych Temporary Ground i Want and Able, lecz nie wytrzymują porównania z dotychczasowym dorobkiem, sprawiając wrażenie nieco wtórnych i mdłych. Skalę problemu dodatkowo pogłębia zwolnienie tempa pracy przez Jacka - jeśli nawet większa ilość czasu nie przełożyła się na jakość albumu, to mamy prawdopodobnie do czynienia z początkiem kryzysu. Lazaretto słucha się dobrze, to sympatyczna płyta, ale w dorobku artysty, który jeszcze niedawno potrafił targać odbiorcą utworami naprawdę znakomitymi i porywającymi, a teraz coraz wyraźniej goni własny ogon, musi rozczarowywać. White już nie ubogaca niczym życia słuchacza ani swojej muzyki, robi zwykłe, dość ładne piosenki. Przestaje być wyjątkowy, a dla niego to już jak spory spadek formy.

6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz