sobota, 30 sierpnia 2014

Throwback Time: Hey - Music Music

Zacząć w tym wypadku należy od kartki z kalendarza.

30 sierpnia na przestrzeni wielu lat stał się datą - na dobrą sprawę jak każda, lecz to już dygresja - symbolizującą co najmniej kilka całkiem ciekawych wydarzeń historycznych. Na ten przykład właśnie w tym dniu 550 lat temu Paweł VI został wybrany papieżem. To dokładnie na dwa dni przed początkiem września 1857 roku uruchomiono pierwszą linię kolejową w Argentynie, a ponad sto lat później wydano wtedy klasyczne dzieło Dylana, Highway 61 Revisited. Trzydziestego dnia ósmego miesiąca roku 1980 podpisano także 33 postulaty porozumienia szczecińskiego, a jest to fakt o tyle znaczący, że odbył się już za życia Katarzyny Nosowskiej, która mogła go obserwować na żywo w rodzinnym mieście, zdmuchując zarazem świeczki z tortu, przygotowanego na 9 urodziny.

Tak, od samego początku chodziło mi o przekazanie informacji o dzisiejszych urodzinach żywej legendy polskiej sceny - i nie jest to określenie w żadnym wypadku przesadzone. Nosowska to wszakże osoba, która już na chwilę obecną ma na rodzimym podwórku postawiony swego rodzaju pomnik. To ona jest głównym punktem odniesienia dla młodej fali wokalistek w rodzaju Brodki i Meli Koteluk, to jej kolejne albumy są przyjmowane niemal bezkrytycznie (na przykładzie ostatniego albumu Heya być może aż za bardzo, lecz to tylko drobny mankament) przez recenzentów i fanów, to w końcu ona wielokrotnie dowodziła już swojej jakości artystycznej, kierując swoją karierę na obydwu "frontach" w być może niespodziewane, ale za każdym razem charakteryzujące się pewnym poziomem rejony. Świadoma artystycznie i poszukująca, nie pozwoliła swojemu zespołowi na zupełne zastygnięcie w sympatycznej, ale zarazem też ciasnej szufladce typowego, gitarowego rocka. I życząc solenizantce dalszych sukcesów, uznaję to za dobrą okazję do przyjrzenia się z bliska płycie, która w procesie odrywania Heyowi etykietki miała znaczenie fundamentalne, świadcząc o szerokich horyzontach Nosowskiej - a z dzisiejszej perspektywy nieco niedocenionej i niezbyt słusznie przyćmionej przez sukces kontynuującego tę ścieżkę Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! z 2009 roku. Music Music to przecież album może trochę inny, może mniej spójny, może nie chwytający tak szybko i nieco słabszy, ale wciąż dobry i mający wiele do zaoferowania, choćby - paradoksalnie - przez ten wspomniany brak spójności i wewnętrzną różnorodność.


Na początku było (jest) tytułowe intro. Dobiegające jakby ze starego radia lub gramofonu dźwięki charlestona zapewniają na pozór miękkie i przyjemne pierwsze kontakty z całością. Początkowe wrażenia jednak szybko mylą i są świadectwem raczej zupełnie przeciwnego podejścia ze strony zespołu - intro ma pokazywać odbiorcy: "zobacz, jak miło, sympatycznie, retro, znajomo. Pożegnaj się jednak z tym, masz ostatnią chwilę na to". I nie jest, 40 sekund ciepłego brzmienia starocia natychmiastowo kontrują bowiem ostre wokale Nosowskiej, rozpoczynające wycieczkę w świat ciężkiego basu, przebijającej się ostrej gitary i kosmicznego syntezatora, nieprzypadkowo nazwaną Manto i z początku wołającą "jest jak jest". Ta, metaforycznie rzecz ujmując, brutalna kąpiel w zimnej wodzie szybko trzeźwi słuchacza, osiągając swój cel. Od tego momentu jest on już w stanie spodziewać się po albumie wszystkiego - i dokładnie to dostaje. Music Music to erudycyjna podróż między wszelkimi ówczesnymi inspiracjami zespołu, jedna z najbardziej eklektycznych płyt we współczesnej Polsce, usilnie spinana klamrami wszechobecnej litery "M" oraz głosem Kasi. Nie w każdym momencie proces ten jest stuprocentowo udany (inspirowane hip-hopem Mehehe szybko nudzi, a całkiem ciekawy riff Moogie nieco niknie, przytłoczony trochę zbyt infantylnym lirykiem), przez co raz na jakiś czas na ustach może pojawić się pytanie o sens tworzenia albumu-worka spinanego głównie zespołowym duchem i wrzucania do niego impresji na temat niemal całości współczesnego grania - lecz udanie potrafią to zrekompensować co bardziej udane kompozycje, lokujące się gdzieś w okolicach rewelacji.

Pierwszy z promujących płytę singli, Muka!, to właśnie cios tego typu. W dość oczywisty sposób (ocierając się nawet o granicę plagiatu, której jednak na szczęście nie przekracza) inspirowany starszym o rok debiutem Interpolu utwór stanowił w 2003 powiew świeżości na polskim rynku, którego gitarowa energia i nośność do dziś pozwala przymknąć oko na problem z ogromnym podobieństwem do nowojorskiej propozycji. Jako wyjątkowo udane jawią się także balladowe próby w rodzaju prześlicznego Mru-mru, akustycznej opowieści o chłodzie dosłownym i metaforycznym, wyniszczającym resztki tlącego się uczucia przy użyciu niezmiennie porażającego bezpośredniością wyznania "nie kocham Cię już". Morf&na przekonuje całkiem dobrze skrojoną stylizacją (trąbka!) na jazzową balladę, a rozmyty, leniwy Mahjong uspokaja i wycisza zgodnie ze swoim założeniem. Wybijające się wśród całości utwory nie przysłaniają jednak reszty, która również radzi sobie dobrze na płytowej trackliście - będąc jednak nieco mniej przebojowymi i przymilającymi się do słuchacza, co staje się swego rodzaju kluczem do zrozumienia powszechnego odbioru tego krążka.


To w oczywisty sposób nie jest album łatwy i wygląda na to, że w tym przyczyna jego nieco ukrytej pozycji w dyskografii Heya. Na tle wspomnianej wcześniej M!U!R!P! jest przecież wyraźnie dłuższy, mniej oszlifowany i obrobiony pod względem przebojowości, średnio spójny i wydany w czasach nieco mniejszego obycia muzycznego u przeciętnego Polaka. Niewiele, ale jednak słabszy. Przez to staje się ofiarą, płytą nie do końca zrozumianą w swoim czasie, która przez dalszy rozwój muzyczny u zespołu nawet później nie zyskała należytej atencji. A przecież mimo wszystko jest dobra, w dodatku oficjalnie zapobiegła etykietowaniu zespołu prostą szufladką rocka, którą po 2003 oficjalnie można było zastąpić szufladką ponadgatunkowej wielkiej klasy i świetności. Oraz dostarczyła kilku utworów, do których chętnie się wraca, niezależnie od tego, czy za oknem minus pięć, czy też dziki skwar. Pamiętając o urodzinach Nosowskiej, pamiętajmy o tym albumie. Jest istotniejszy, niż wskazuje na to jego popularność.

7,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz