piątek, 8 sierpnia 2014

Post OFF Throwback Time: Belle & Sebastian - If You're Feeling Sinister

Czas wracać do życia, do normalności, utrzymywania wszelkich oznak życia w tym miejscu. Przynajmniej na pewien okres czasu.

Nie ulega wątpliwości, że w związku z nakreśleniem tego celu problem monotematyczności i zachowywania różnorodności powraca ze zdwojoną siłą - w sercach, w głowach, wspomnieniach wciąż jeszcze Katowice i OFF, który będzie tu przez najbliższy czas zdecydowanie dominował - lecz, choć to nieco egoistyczne, mam już tę kwestię znacznie niżej na liście priorytetów, nie chcę już nawet usilnie unikać tej nazwy. Gdy dzieją się rzeczy wielkie, a człowiek pozostaje pod wrażeniem, nie ma powodu do stawiania samemu sobie sztucznych granic, należy wszystko opisywać, sławić i zostawiać widoczny ślad na przyszłość. Na Śląsku miały miejsce właśnie takie wydarzenia - logiczna więc staje się ich nadreprezentacja w najbliższym czasie. Niepocieszonych mogę jedynie uspokoić zapewnieniem, że wraz z biegiem dni wszystko wróci do normy - i tym zdaniem pragnąłbym zamknąć wstęp, powrotu domaga się również główny bohater tego tekstu.

Belle & Sebastian. Szkoccy klasycy indie popu, których organizatorzy OFF paradoksalnie niesamowicie skrzywdzili przyznaniem miana ostatniego występu na scenie głównej. Nie dość, że zmęczeni już trzema intensywnymi dniami bywalcy w dużej mierze potraktowali ten show jako miękkie lądowanie po długich wcześniejszych szaleństwach, a sam zespół Stuarta Murdocha raczej nie gra muzyki do doznawania po ciemku, to w dodatku na tej samej scenie niewiele wcześniej miał miejsce (spodziewanie) najlepszy koncert festiwalu w wykonaniu Slowdive. Tym samym zdecydowana większość ludu obecnego na B&S spędziła ten czas na trawce, traktując zasłużony zespół bardziej jako ultraprzyjemną muzykę tła - wstyd się przyznać, sam znalazłem się w tym gronie - podczas gdy mamy przecież do czynienia z jedną z najlepiej wyczuwających magiczną wartość dobrej melodii grup w dziejach. Zdecydowanie zasługują na jakąś rekompensatę. Ja ze swojej strony mogę zaoferować bliższe przyjrzenie się ich najsłynniejszemu albumowi, który nawet z pozycji siedzącej potwierdził w Katowicach swoją siłę (większość najlepszych momentów występu pochodziła właśnie z Sinister), a w dodatku uczynię to z wielką przyjemnością.


Stwierdzenie odnośnie wciąż aktualnej wielkiej siły tego materiału uzupełnić możemy datą wydania: rok 1996. Album ten oficjalnie uzyskał (formalnie uzyska, bo na sklepowe półki wyjrzał w listopadzie, lecz przecież sama zawartość powstała nieco wcześniej) więc w tym roku pełnoletność. Zdecydowanie nie jest już najmłodszy, a mimo to nadal na koncertach i w odtwarzaczach zdaje się brzmieć świeżo, porywać. Seria tego typu obserwacji prowadzi do postawienia przed sobą prostego pytania, które swoją odpowiedzią stanowi klucz do zrozumienia Belle & Sebastian na If You're Feeling Sinister.

Mianowicie w muzyce znaczenie ma tak naprawdę kilka podstawowych kwestii - trudno uchwytnych, dostępnych nielicznym, lecz bez tego nie mielibyśmy do czynienia z dziedziną sztuki - które dają jej nieśmiertelność i wieczną świeżość, której sięgnęli na tym albumie Szkoci. Poza wspomnianym już rewelacyjnym wyczuciem melodii mowa w ich wypadku o szczerości. Cały Sinister jest de facto zbudowany na tych dwóch kwestiach - nie znajdzie się tu jakiegoś niesamowitego rozbudowania, to wszystko są w gruncie rzeczy bardzo proste, zwykle oparte o brzmienia akustyczne piosenki. Ale to szczerość powoduje, że na odległość wyczuwa się w nich skromność zespołu, a ładnie zaaranżowane melodie porywają bez zbędnego łaszenia się do odbiorcy (narastający refren openera, Stars of Track and Field absolutnie nie ma aspiracji do bycia wielkim hitem - a i tak zagnieździ się słuchaczowi w głowie już po pierwszym odsłuchu, to wręcz pewnik). B&S jawią się tutaj jako współczesny Simon i Garfunkel, opierając się na tych samych zasadach, co słynne duo, oraz osiągając efekty dość podobne nie tylko stylistycznie, lecz i jakościowo. Nietrudno wyobrazić sobie choćby urokliwe i prościutkie zarazem sztandarowe dla grupy Like Dylan In The Movies wykonywane przez amerykański duet. If You're Feeling Sinister to dziesięć właśnie takich utworów, przywracających szlachetne konotacje sformułowaniu "piosenka". Osnutych na akustykach, akcentach klawiszowo-smyczkowych i sporadycznie pojawiających się instrumentach dętych. Tchnących wieczną świeżością i młodością, błądzących gdzieś nastrojem po odległych polach, gdzie podlotki doznają pierwszych uniesień miłosnych (to zdanie strasznie śmierdzi starym dziadem, ale niech zostanie, pasuje do konwencji). Romantyczno-słoneczny soundtrack do lata.


Czy w związku z tym wszystkim może dziwić wybijanie się utworów z Sinistera na OFF? Nie, może to robić tylko i wyłącznie wielka dziejowa niesprawiedliwość umieszczenia ich na samym końcu line-upu. I tak pozostanie, zanosi się na to, że jednym z mnóstwa skojarzeń z początkiem sierpnia w Katowicach zawsze będzie ta wpadka organizatorów. Tak jak zawsze poruszać będzie absolutnie śliczny refren utworu tytułowego na tym albumie czy melodyjne klawisze w Me and the Major. Tak jak zawsze będzie to ważny album - dla muzycznego światka, ale z czasem i dla mnie samego. Zyskuje z czasem coraz mocniej i zbliża się do maksymalnej oceny, której na razie jednak w prostacki sposób poskąpię. Po prostu nie chcę tej płyty chować w pudełku z napisem "osobiste legendy" i odkurzać raz na jakiś czas jak zabytek, dziesięć na dziesięć nieco jednak stygmatyzuje. To jeszcze nie ta pora, póki co w sercu lato i chcę zbierać najpiękniejsze kwiaty na łące - a ten album jest jak muzyczny odpowiednik tej czynności.

9,5/10.

I always cry at endings.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz