sobota, 24 maja 2014

Artur Rojek - Składam się z ciągłych powtórzeń (recenzja)

Czegokolwiek by nie sądzić o obecnej kondycji Listy Przebojów Trójki, dobry wynik na niej wciąż jest dla artysty - przynajmniej na polskim poletku - kwestią wielkiego prestiżu i powodem do chwały. W celu wywindowania utworu w notowaniach skrzykują się całe fankluby, powstają wydarzenia na fejsbukach, wykonawcy szczycą się często samą obecnością w zestawie do głosowania.

Dążenie do jak najlepszych osiągów na najbardziej zasłużonej liście w kraju bywa różnie definiowane, mniej lub bardziej udane, lecz historię Trójkowej listy piszą tak naprawdę nieliczni. Ci, którym udaje się wyjść poza wąski krąg poza własnych fanów, postaci o znacznie szerszym znaczeniu na skalę ogólnopolską. Wczoraj do grona tych najbardziej zasłużonych dla LP3 oficjalnie dostał się Artur Rojek solo, stając się pierwszym w jej dziejach dwukrotnym debiutantem na samym szczycie, zaliczając przy tym rzadko spotykany dublet (dwa pierwsze miejsca). Warto w związku z tym przyjrzeć się temu fenomenowi, płycie, którą już teraz można nazwać jednym z najważniejszych polskich wydawnictw średniawego 2014 roku. Jaki jest Rojek, działając po raz pierwszy na własną rękę?

Jest eklektyczny. Pasjonackie podejście Artura do muzyki, które doprowadziło go do dyrektorowania najważniejszym polskim festiwalem, znajduje całkowicie odzwierciedlenie w zawartości tego albumu. Od osadzonych na bicie z wyraźnym posmakiem r'n'b w Krótkich momentów skupienia, przez akustyczno-beatlesowskie inspiracje w Czasie który pozostał lub klaustrofobiczną elektroniczność Kokonu, po beztroskie rockowanie w To co będzie - solowy debiut Rojka jest jak zestaw OFF-Festivalowych inspiracji, wykorzystanych w autorski sposób i niemalże organicznie, naturalnie spojonych z wokalem. Tytuł zdaje się dzięki temu wręcz idealnie pasować temu albumowi, choć z zastrzeżeniem, że należy wyzbyć się wszelkich negatywnych konotacji. To czerpanie z głową z różnorodnych stylistyk, a nie rozpaczliwe grzebanie się w kliszach i odcinanie kuponów.

Jest intymny i osobisty. Tekściarski warsztat Rojka, od zawsze należący do najlepszych w kraju, nie stracił na wartości przez trzyletnią nieobecność na scenie. Nadal nikt inny nie potrafi wykreować na naszej scenie tak wiarygodnych, łatwych do utożsamienia się, "ludzkich" liryków bez najmniejszego otarcia się o banał. Obrazy bolesnego rozpadu związku (Syreny, na chwilę obecną pierwszy kandydat do miana polskiego utworu roku), trudności z odnalezieniem się w społeczeństwie (singlowa Beksa ze świetnym wykorzystaniem przekleństwa, rytmu walca i dziecięcego chórku) czy bezpośredniej manifestacji pozornego zdystansowania się od świata (To co będzie) są bardzo plastyczne, nasycone charakterystyczną dla niego wrażliwością i subtelnością, której próżno szukać gdzie indziej. Pewnym novum jest bodaj największe w dotychczasowej karierze Artura wykorzystanie wątków osobistych (rewelacyjny tekst do niepokojącego Lata 76, utworu całkowicie autobiograficznego) i przemyśleń o charakterze ostatecznym (kontrastujące z lekkim nastrojem, nomen omen, Lekkości, wersy refrenu - Przejdziesz sam na drugą stronę, nie policzysz lat...). Szerokie spektrum tematyczne dobrze koresponduje z warstwą muzyczną albumu, w świetny sposób uzupełniając jej różnorodność.

Mówisz w życiu trzeba być kimś
Czy odejdziesz gdy będę nikim?




Jest daleki od perfekcji. Muzyczno-tekstowa różnorodność sprzyja niestety występowaniu nieco słabszych momentów - dysproporcje między zdecydowanie najlepszymi utworami, a resztą, są dość znaczące. Repetytywność Kokonu bywa czasami trudna do zniesienia bez odruchowych poszukiwań przycisku "skip", a zamykający album, eteryczny Pomysł 2 zdaje się być delikatną mielizną na tak rewelacyjnie słuchającej się płycie. Problemem staje się też (choć paradoksalnie pozytywnie wpływająca na słuchalność albumu) zwartość i krótkość materiału, zostawiająca zbyt potężny do pominięcia niedosyt. W wypadku płyty tak wyczekiwanej 35 min staje się czasem mało zorientowanym na zaspokojenie słuchacza - zwłaszcza, że Rojek wyraźnie wykazuje tu potencjał i umiejętności na utrzymanie dobrego poziomu w ewentualnej części dalszej.

7,5/10, z dużą szansą na pełną ósemkę przy okazji podsumowania albumów roku. W korespondencyjnym pojedynku z byłym zespołem (czy nazwa Myslovitz jest możliwa do pominięcia w jakimkolwiek tekście na temat tego albumu?) pada spodziewany i oczywisty wynik. Podczas gdy dawni koledzy błądzą we mgle - fakt, trzeba przyznać że z wyjątkiem w postaci świetnego Telefonu - Artur Rojek solo skromnie ukazuje własną dojrzałość i erudycję muzyczną. Mimo drobnych mankamentów pokazuje, że radzi sobie praktycznie z każdą materią dźwiękową, tworząc album, który w zupełności dźwiga ciężar wielkich oczekiwań i tęsknoty za charakterystycznym wokalem. Album powoli zyskujący intymnością, oddziałujący na emocje i po prostu bardzo dobry. Godny wręcz postawienia na półce jako jeden z najważniejszych w 2014 roku, co niżej podpisany zrobił "w ciemno" w dniu premiery. Zero zawodu. He made it, good guy Rojek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz