niedziela, 28 lutego 2016

Carabinieri w natarciu

Uwiera mnie Maria Peszek. Drażni i nie daje o sobie zapomnieć na przestrzeni ostatnich dni z kilku konkretnych względów, lecz sprowadzanie całokształtu sytuacji do bezpośredniości początkowego zdania - choć wyobrażam sobie, że mogłoby wywołać triumfalny uśmiech na jej twarzy - byłoby nazbyt daleko idącym uproszczeniem. W tej historii są też i pozytywy, zresztą bez ich zaistnienia zapewne nie porwałbym się na chwilowy powrót na stare, blogowe śmieci. Jeśli tekst ma (między innymi) spełniać funkcję szeregującą myśli autora, to w pierwszej kolejności musi mieć co systematyzować.

Bardzo łatwo było przegapić chwilę, w której Maria stała się prawdopodobnie najważniejszym popkulturowym głosem wśród młodszej części odbiorców. Ostrożnie szacując, można próbować lokalizacji w granicach 2012/13, lecz jest to naznaczone pewnym marginesem błędu; już wcześniej wszakże była pozytywnie odbierana przez opinię publiczną, choć bez tak wyraźnej reakcji społeczeństwa. Miało to bardziej rysy czysto medialnej promocji, przygotowywania gruntu pod późniejsze utożsamienie się przysłowiowego ludu - choć oczywiście były i grupy, które stały za nią murem także i wtedy, to kwestia liczebności. Stąd właśnie delikatna niepewność.

Celowanie w początki drugiej dekady bieżącego stulecia jest jednak o tyle uzasadnione, że idzie w parze z przesunięciem środka ciężkości w twórczości samej Peszek. To właśnie moment, w którym abstrakcja i delikatny infantylizm prowokacji rodem z "Awarii" ustąpiły znacznie bardziej aktualnym i łatwiej przyswajalnym refleksjom o nieco ogólniejszym charakterze. Deklarowany osobisty charakter nowszej części jej dyskografii paradoksalnie uogólnił wiele z przedstawianych refleksji, z którymi bodaj po raz pierwszy można było wejść w jakąś konkretniejszą polemikę. Marię Peszek od 2012 naprawdę trudno jest zbyć prostą konkluzją o "medialnym pompowaniu" - a przynajmniej wydaje się, że trzeba w tym celu naprawdę wielkich zasobów złej woli. Zbyt konkretne wizje świata reprezentuje, zbyt kompletny zdaje się być ten przekaz; pozytywny odbiór medialny zdaje się być od dawna już tylko jego częścią, nie rysem konstytutywnym (choć oczywiście wciąż bliskie ideologicznie media chętnie przygarniają Peszek, czemu absolutnie nie da się dziwić).

I wydawałoby się, że wszystko tu zmierza naturalnie w kierunku kolejnej historii o artystycznym dojrzewaniu w błysku fleszy, kiedy jednak określenie sytuacji w taki sposób byłoby swego rodzaju półprawdą. Tak, jest w tym pewna doza rosnącej samoświadomości, jednak - i to w zasadzie clou całej sprawy - wciąż potrafi ona sąsiadować z prościutkim graniem na najniższych instynktach i prostych nutach. Nie ma bardziej frustrującej artystycznie rzeczy od nierówności, która powoduje, że autorka ocierającego się o świetność "Sorry Polsko" (niezależnie od osobistej niezgody z samym przesłaniem tekstu jest to bodaj najlepszy rodzimy protest song w głównym nurcie ostatnich kilku, może wręcz -nastu lat) podpisuje się zarazem pod chaotycznym i miałkim tegorocznym singlem czy prościutką reminescencją lat minionych, znaną jako "Nie wiem czy chcę". Powraca myślenie o artystce w kategoriach wykalkulowanej do cna prowokacji medialnej, rośnie zdenerwowanie zwiększającą się popularnością rzeczy tak wątpliwej i nierównej. Niknie gdzieś akcentowany w innych kompozycjach progres liryczny i godny pochwały skręt ku silnym, idealnie "hasłowym" frazom. Chaotyczność i nierównowaga uwalniają stare demony.

W przeddzień odsłuchu "Karabinu" nie mam tym samym bladego pojęcia, kim tak naprawdę jest aktualnie Maria Peszek pod kątem artystycznym. Przez pryzmat zwykłej dziennikarskiej rzetelności i dążenia do zgłębienia tematu w tych sprzyjających polaryzacji czasach trudno o rzecz bardziej frustrującą (co zresztą zaprowadziło mnie kolejny raz tutaj), lecz z perspektywy samej artystki na dobrą sprawę trudno o większe zwycięstwo. Uniknięcie jednoznaczności mimo dość wyrazistego wizerunku jest z jej perspektywy rzeczą podziwu godną, a nasze szlaki w tym konkretnym miejscu z pewnością się nie przecinają.

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że przy nadchodzącej okazji ewentualne rozbieżności poglądów będą przyczynkiem do dyskusji, nie zaś jej braku, dobitności i związanego z nimi odruchu wyparcia. Już to będzie dobrze świadczyć o naszych stosunkach, stanowiąc pozytywny omen na przyszłość.

Pożądane byłoby także uniknięcie aż nadto łatwej w dzisiejszych czasach stygmatyzacji politycznej. Nie wszystko, co proste, jest pozytywne - a w tym konkretnym wypadku zdecydowanie nie tędy droga.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz